obraz

obraz

środa, 27 lipca 2016

Krótko o Sydney

Różne opinie słyszałam o Sydney. Jedni mówią, że to wspaniałe miejsce, inni że przereklamowane, a ludzie zadzierają tam nosy. Jakby nie było,  jest to zdecydowanie miejsce na liście do odwiedzenia.

Lot, jak to na kilkunastogodzinny lot przystało, był męczący. Do tego zawsze kiedy lecę z zachodu na wschód jakoś ciężej mi się przestawić na dany czas. Ale udało mi się zrobić kilka zdjęć, kiedy przelatywaliśmy nad czerwono-pustynnymi terenami Australii. Przylecieliśmy wieczorem, więc prawie od razu poszłam spać. Następnego dnia pomimo pochmurnej pogody wybrałyśmy się z koleżanką Tatsianą na spacer po mieście. Zaczęłyśmy od portu przy Circular Quay, gdzie akurat przycumowany był kilkupoziomowy statek wycieczkowy. Wiedziałam, że ich rozmiary są ogromne, ale nie że aż takie! Oczywiście musiałam wyszukać sobie później w Google co i jak. Statek nazywa się Radiance of the Sea, mieści 2500 pasażerów i kosztował 350 mln dolarów. Nic dziwnego, że tak dużo, bo oprócz basenów, spa i jacuzzi znajduje się na nim m.in. 10 restauracji, kino, teatr, ścianka wspinaczkowa, mini pole golfowe, boisko do kosza i siatkówki, kasyno i klub bilardowy z samo stabilizującymi się stołami bilardowymi Chyba trzeba dopisać rejs takim statkiem na listę "Before I die...".

Australijska pustynia

Australijska pustynia




Zaczęło lekko kropić, ale wcale nas to nie odstraszyło. A wręcz było przyjemnym ochłodzeniem podczas dość dusznego dnia. Oczywiście kiedy tylko w zasięgu wzroku pojawił się budynek opery, stał się centrum naszej uwagi. Do tego stopnia, że kiedy później przeglądałam zdjęcia z całego dnia, to trudno było znaleźć takie bez tego słynnego budynku. Spacer po porcie był naprawdę przyjemny, więc nie spieszyłyśmy się zbytnio. Doszłyśmy do mostu Sydney Harbour Bridge i kiedy przymierzałam się do zrobienia zdjęcia, zauważyłam coś dziwnego na przęśle mostu. Zbliżenie na aparacie ukazało grupę turystów. Nie była to żadna szalona grupa samozwańców, ale zorganizowana wycieczka. Okazuje się, że za "jedyne" $120 można wskoczyć w kombinezon, przypiąć się uprzężą taką, jak do wspinaczki i wejść na szczyt mostu, gdzie zapewne wieje niemiłosiernie. Ale za to widok na Sydney musi być niesamowity. 



Tatsiana

Sydney Harbour Bridge

Wycieczka na moście






Właściwie, to nie mam żadnych opowieści z tego miasta. Cały późniejszy spacer kręcił się, jak już wspomniałam, wokół Sydney Opera House. Budynek ten jest wpisany na listę UNESCO i nie ma chyba osoby, która by nie kojarzyła tych kształtów. Minęłyśmy grupę Chińczyków ustawiających się w jakiś napis na schodach przed operą i ruszyłyśmy w kierunku parku, gdzie był dobry punkt widokowy na operę z mostem w tle. W pewnym momencie minęłyśmy ogromne, "hałaśliwe" drzewo. Na pewno były to odgłosy kryjących się w koronie drzewa ptaków, ale nie wiedziałyśmy jakich. Podeszłyśmy bliżej, wpatrując się między gałęzie. Okazało się, że drzewo było pełne białych papug kakadu - takich z żółtym czubkiem na głowie. Pomimo usilnych starań, nie udało mi się zrobić reprezentacyjnego zdjęcia tych skrzeczących stworzeń. Ale sam fakt, że w środku miasta można spotkać tyle wolno latających papug, jest zadziwiający. Ach no tak, zapomniałam wspomnieć, że w owym parku znajduje się Ogród Botaniczny. 












Drzewo "papużaste"




W międzyczasie wyszło słońce i trochę nas przypiekło. Dodatkowo zaczęły mi doskwierać buty, których nie miałam ubranych przez jakiś czas. Zaczęłyśmy więc myśleć o powrocie do hotelu. Natknęłyśmy się na rozstawioną w parku scenę z chińskimi dekoracjami, ale dookoła było pusto. Więc albo byłyśmy za wcześnie, albo już po występach. W końcu znalazłyśmy idealne miejsce na zdjęcie: była i opera, i most, i skały, o które rozbijały się fale.








Chciałyśmy zrobić sobie jeszcze małą rundkę po mieście, ale Tatsiana zaczęła narzekać na pusty żołądek, a ja na obcierające buty, więc udałyśmy się w kierunku hotelu. Niestety, dobranie butów pod kolor torebki przypłaciłam dwoma plastrami na stopie.








A na koniec jeszcze wspomnę, bo zapewne nie wszyscy są tego świadomi - stolicą Australii NIE jest Sydney. Ciekawe ile osób zna nazwę stolicy bez podglądania w internecie :)


Sydney, Australia 27-28.03.2016

9 komentarzy:

  1. Stolica nie jest Sydney ani drugie co do wielkosci zaludnienia miasto, Melbourne.A to dlatego, ze obydwa miasta do tego pretendowaly i po dlugiej klotni postanowiono wybudowac stolice.I tak powstala Canberra, miasto wybudowane na zamowienie, z planem w reku.Jest male, duzo mniejsze od tych dwu, ale pieknie polozone i takze warto je zobaczyc.Australia to moja druga ojczyzna od wielu lat.

    OdpowiedzUsuń
  2. https://www.youtube.com/watch?v=Qx3wGiD1Eos
    ciężka jest praca stewardessy ,oj ciężka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Canberra oczywiście.
    Martyna nie ma w tym poście entuzjazmu, nie ma emocji. Nie musi to być zachwyt bo może Sydney wg Ciebie jest przereklamowane. Czy to te obcierające buty przyczyniły się do tej stonowanej relacji?

    OdpowiedzUsuń
  4. Czemu nie piszesz? Mamy już połowę września a tu żadnego postu. :) Zaglądam tu od czasu gdy Twój blog polecił Onet w wywiadzie który tam dałaś. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy nowy post??? Marti zaniedbujesz bloga ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, wszystko ok? Daj znać, czy robisz sobie przerwę? Wszyscy sie zamartwiają 😉

    OdpowiedzUsuń
  7. Martynko... daj znać.. pusto tu bez kolejnych wpisów.. uwielbiam czytać i oglądać co publikujesz.. to tak jakbym sama choć odrobinkę tam była..
    pozdrawiam... i czekam na ciąg dalszy Aga ;o)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak dla mnie świetny wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń