Juuuupiiiiiiiiiii! Zgadnijcie kto w maju leci do Australii poskakać z kangurami?! :D W końcu moje prośby zostały wysłuchane i z trzech obstawianych miesiąc w miesiąc lotów (Sao Paolo, Melbourne i Montreal) dostałam Melbourne! Cierpliwość palcem dół wykopie! Do tego jedna trzecia miesiąca w Polsce i moje ukochane Seszele na dokładkę :) Gdzieś tam pomiędzy wcisnęli mi dwa Dubaje i Muscat, ale zdecydowanie wolę latać z pasażerami w białych disz-daszach (pisownia na pewno nie poprawna, ale tak się tu mówi, na męskie, białe prześcieradła), spoglądających na ciebie spod ciemnych okularów Ray Bana, niż z tymi, co wołają "Sister! Sister! Gimmie kopi!" (dla niewtajemniczonych - to prośba o kawę).
Szczegółowy grafik pojawi się w ciągu dwóch dni.
A tymczasem wróciłam z lotu do Aten. Jestem wymęczona, pomimo tego, że spałam między lotami 8 godzin. Zgłosiłam się na ochotnika do kuchni i jak się później okazało, to była bardzo dobra decyzja. Samolot pełny, połowa pasażerów to Grecy, połowa to Azjaci - turyści. A z nimi, to jak z dziećmi. Tłumaczysz mu menu, ładnie dobierając słowa, tak jak uczyli na treningu. W końcu 5 gwiazdek, to 5 gwiazdek. A on patrzy na ciebie skośnymi oczkami i kiedy skończysz - uśmiecha się i mówi "YES". No tak, wszystko pięknie, tylko że w swoim wywodzie zadałam pytanie, czy ma ochotę na jagnięcinę z pieczonymi ziemniakami i brokułami w sosie beszamelowym, czy może na rybę w pikantnym sosie podawaną z ryżem i warzywami. Odpowiedź "YES" mnie nie satysfakcjonuje. Pytam więc najprościej jak się da: "Lamb or fish?", przy czym między jednym, a drugim robię zdecydowaną przerwę, żeby było wiadomo, ze to dwie osobne rzeczy. Pasażer dalej się uśmiecha i kiwa potwierdzająco głową. Wtedy już się poddaję i idę na łatwiznę. Wiem, że ryba za chwilę mi się kończy, a jagnięciny mam sporo, więc pytam: "Lamb?". Po raz kolejny dostaję potwierdzenie, serwuję posiłek na tacy i wszyscy są zadowoleni. Wino poszło nam prawie całe. Koreańczycy podróżują przeważnie w około 30-osobowych grupach, więc jeśli ktoś z grupy poprosi o wino, to idzie dalej jak domino, wszyscy piją wino. Tak było i tym razem. Ja, pomimo tego, że byłam w kuchni, podczas serwowania posiłków musiałam obskoczyć kilka ostatnich rzędów, ale nie miałam swojego wózka, nosiłam posiłki bezpośrednio z kuchni, więc szło trochę szybciej. Pod koniec pierwszego lotu, kiedy pasażerowie wysiadali w Grecji, my ich żegnałyśmy z uśmiechem, ja dorzucałam od siebie "Efharisto, kali su mera" ("Dziękuję, życzę miłego dnia"), zaskoczeni uśmiechali się od ucha do ucha, odpowiadali (oczywiście tylko grecka część pasażerów) i dzień stawał się piękniejszy :)
Australiaaaaaaaaa ... coraz bardziej nie lubię Twojej pracy ;D
OdpowiedzUsuń