Singapur trafia na listę miast, w których mogłabym mieszkać. To miejsce naprawdę robi wrażenie. Jest czyste, schludne i bardzo przyjemne dzięki roślinności. Korków nie widziałam żadnych, nie tak jak w Dżakarcie, gdzie kilkunastokilometrowa
podróż do miasta zajęła nam 2 godziny. Singapur naprawdę urzeka. To miasto jest
też znane z wielu zakazów. Na przykład za rzucenie śmiecia na ulicę grozi kara
1000$. To samo za, uwaga, żucie gumy! Nie wolno tego robić w miejscu
publicznym! Ale to właśnie dzięki temu to miasto jest takie czyste. Wyobrażam sobie,
gdyby wprowadzili taki zakaz w Polsce. Założę się, że następnego dnia chodniki
świeciłyby się od białych gum do żucia. Tak po prostu, na złość władzom.
Przede mną dwa ciężkie dni. Po powrocie z Singapuru lądujemy w Doha o 5 rano. Tego samego dnia o godz. 19 mam lot charytatywny do Bahrajnu. Wracam o 23:00, a następnego dnia o 11:30 ruszam do Aten. Niestety ten lot jest z serii turnaround, więc po 5 godzinach lotu czekamy, aż wysprzątają samolot i wracamy kolejne 5 godzin do Doha. No trudno, Ateny zwiedzę sobie innym razem. A tymczasem cały czas jestem pod wrażeniem Singapuru.
Wracając do
Singapuru. Tym razem wyszłam wieczorem z Koreanką. Wysiadłyśmy nad rzeką i
rozsiadłyśmy się w jednej z restauracji. Zamówiłam przepyszne żeberka wieprzowe
i piwo. Karta z piwami była tak okazała, jak niejedna karta win w dobrej
restauracji. Wybór piw z całego świata. Chciałam spróbować czegoś nowego.
Wzięłam więc piwo z USA, które mnie przyciągnęło nazwą AROGANT BASTARD („arogancki
drań”). Było co prawda bardzo gorzkie, ale do mojego obiadu pasowało idealnie. Po
jedzeniu trzeba było Spalic trochę kalorii albo przynajmniej rozruszać się,
żeby lepiej się trawiło, wybrałyśmy się więc na spacer wzdłuż rzeki. Po drodze
minęłyśmy szereg restauracji serwujących owoce morza. Ale nie jakieś tam małże,
czy krewetki. Trochę większy kaliber. My byłyśmy już po jedzeniu, ale nawet
jeśli byłabym nie wiem jak głodna, wołami by mnie nie zaciągnęli do stołu z
takimi krabami!
Następnego dnia
obskoczyliśmy lot na Bali i z powrotem. Na kolejny dzień w Singapurze miałam
ułożony swój plan wyjścia na miasto. Chciałam zabrać się pierwszym autobusem z
hotelu, odjeżdżającym o 10:15. Ale że kilka dziewczyn wybierało się o 8 rano do
ogrodu botanicznego, postanowiłam się zabrać z nimi. Byłam bardzo ciekawa, bo
przecież całe miasto wygląda, jak jeden, wielki ogród botaniczny, więc co
dopiero będzie na miejscu? Pospacerujemy po ogrodzie, później odłączę się od
dziewczyn i zrealizuję swój plan zwiedzania. Ogród od samego początku napawał
spokojem: ludzie spacerujący, relaksujący się na ławeczce w słońcu, biegający
alejkami i rozciągający się na trawie. Nic, tylko do nich dołączyć. Do tego, co
drzewo, to z innej bajki. A kiedy dotarłyśmy do części z orchideami, to buzia
nie zamykała się z zachwytu. Tyle kolorów, tyle dziwnych kształtów… Może po
prostu wrzucę kilka zdjęć.
Dwie dziewczyny
zrezygnowały z wejścia do tej części, ze względu na płatny wstęp (5 $). „To
tylko kwiaty” mówiły. Tak, ale jakie kwiaty! Kiedy tak chodziłyśmy i
podziwiałyśmy piękno natury, zaczęło kropić. Nic nowego, Singapur leży w takiej
strefie, że o każdej porze dnia i nocy można się spodziewać prysznicu.
Skierowałyśmy się powoli do wyjścia z ogrodu orchidei, gdzie czekały na nas
dwie pozostałe dziewczyny. Zaczęło padać coraz mocniej. Ludzie tłoczyli się pod
dachem sklepu z pamiątkami, masowo kupując jednorazowe płaszcze
przeciwdeszczowe, zrobione z plastikowych worków. Kiedy deszcz trochę
złagodniał, postanowiłyśmy wrócić do hotelu. Ruszyłyśmy więc do wyjścia, które
jak się później okazało, było dużo dalej, niż zakładałyśmy. Po drodze deszcz
nasilał się coraz bardziej, aż zrobiła się z tego ogromna ulewa. A tu ani
żadnego dachu, ani pod drzewem się schować, bo zakaz deptania trawy, a alejki
były tak kręte, jak tylko mogą być. No tak, jak się spaceruje w słońcu, to
można tak sobie chodzić pomalutku, a to w lewo, a to w prawo. Ale jak się
ucieka przed gęstym deszczem, to przez te zakręty niezły kawałek drogi się nadrabia.
Bawiłyśmy się przy tym świetnie! Było ciepło, deszcze też ciepły, więc i my
zadowolone. Dopiero kiedy wszystko nam przemokło do suchej nitki, z bielizną
włącznie, sukienki robiły się przezroczyste, zaczęłyśmy na poważnie rozglądać
się za taksówką. Ale nie tak łatwo w takim poukładanym kraju zatrzymać taxi na
ulicy. Trzeba znaleźć wyznaczone do tego miejsce. A nawet jak już takie
znalazłyśmy, to jak nas jeden taksówkarz zobaczył takie przemoknięte, to
zrezygnował i odjechał. Drugi się na szczęście zlitował i nawet wyłączył klimę,
żebyśmy nie zmarzły.
Oczywiście z moich dalszych planów wyszły nici, bo po
ulewie przyszła burza, którą na szczęście oglądałam już z hotelu. Jak tylko
wróciłam do pokoju – gorący prysznic, szlafroczek, kapciuszki i pod kołdrę! Nie
wiem, jak oni to robią, ale poduszki hotelowe są zawsze takie mięciutkie i
wygodne. Do tego przy łóżku miałam „menu poduszkowe”, można było sobie zamówić
poduchę wg własnych potrzeb.
Resztę dnia
spędziłam na skype’owych pogaduchach i odpoczynku. Lot powrotny przypadł o
niefortunnej porze, kiedy mój organizm był już przyzwyczajony do w miarę
normalnego funkcjonowania, zwłaszcza po ostatnich dniach wolnych: w nocy śpi, w
dzień pracuje. Przyszła więc noc, organizm do spania, a tu trzeba lot obsłużyć.
Do tego jak na złość, wszyscy pasażerowie, a było ich tym razem 217, byli tak
grzeczni, tak ładnie spali, że nie było co robić. Całą tę notatkę napisałam
właśnie w samolocie, na wysokości 39000 stóp (11887m).
Przede mną dwa ciężkie dni. Po powrocie z Singapuru lądujemy w Doha o 5 rano. Tego samego dnia o godz. 19 mam lot charytatywny do Bahrajnu. Wracam o 23:00, a następnego dnia o 11:30 ruszam do Aten. Niestety ten lot jest z serii turnaround, więc po 5 godzinach lotu czekamy, aż wysprzątają samolot i wracamy kolejne 5 godzin do Doha. No trudno, Ateny zwiedzę sobie innym razem. A tymczasem cały czas jestem pod wrażeniem Singapuru.
Mam kilka filmików z Singapuru, ale nie mam teraz czasu ich załadować, więc pojawią się nieco później.
Singapur 17-20.04.2012 |
te zdjęcia w czasie deszczu są cu-dow-ne!
OdpowiedzUsuńO tak zdjęcia w deszczu cudo
OdpowiedzUsuń