obraz

obraz

wtorek, 3 kwietnia 2012

Mur zdobyty!

Zanim jednak będzie o murze, kilka słów o wcześniejszym locie.

Benghazi, Libia

Nigdy więcej. Nie obrażając nikogo, ale nigdy więcej pasażerów z Bangladeszu! Lot 5 godzinny, ani na chwilę nie usiadłam. Biegałyśmy z dziewczynami w tą i z powrotem. Pomimo tego, że po jedzeniu co pół godziny robimy rundy z napojami (idziemy do kabiny ze szklankami pełnymi soków i wody i rozdajemy każdemu, kto chce), to i tak wołali nas co kilka minut. „Sister, sister! Pepsi, seven up! Seven Up!”. Lot był pełen. Jeśli ktoś sobie nie zarezerwuje konkretnego miejsca wcześniej przez Internet, to przypisuje mu się siedzenie podczas odprawy. Przeważnie wtedy ludzie proszą a to o miejsce przy oknie, a to blisko toalety, itd. A jak ktoś przyjdzie późno z 6-osobową rodziną, to nie ma gwarancji, że będzie miał 6 miejsc koło siebie. No i mieliśmy trzy takie rodziny. W takiej sytuacji po starcie możemy grzecznie poprosić pasażerów siedzących obok, żeby zamienili się miejscami z innymi członkami rodziny. Ale to po starcie, bo przed jest mało czasu, a kapitan nie wystartuje, dopóki wszyscy nie usiądą. Ale kogo by to obchodziło, na pewno nie trzech ojców, którzy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Bo co mu stewardessa będzie mówiła, co mu wolno, a czego nie! Zaczęły się przepychanki, bo pozostali pasażerowie też jeszcze stali w przejściach. Narobili nam bałaganu, ale jakoś to opanowałyśmy. Podczas lotu znalazł się jeden „byznesman” (pisownia celowa), który zarezerwował bilet w klasie biznesowej, ale dotarł na lotnisko na tyle późno, że wszystkie miejsca były już pełne (czasem sprzedaje się więcej miejsc, niż jest dostępnych, bo ludzie często rezygnują lub przekładają lot), więc dostał miejsce w ekonomicznej. Oczywiście różnica w cenie została mu zwrócona. Pan od początku był niezadowolony. I cały lot nas przywoływał i prosił o jedzenie z klasy biznesowej, które oczywiście mu się nie należało. Nie ma wyjątków. Bilet na ekonomiczną, to bilet na ekonomiczną. No więc gość nas co chwilę prosił, a to o tuńczyka, a to o ser niskotłuszczowy, a to o owoce. Oczywiście za każdym razem musiałyśmy go przepraszać, że nie mamy tego w klasie ekonomicznej i się uśmiechać. Biegania było sporo. Toalety – kolejna masakra podczas lotu. Zazwyczaj kolejka do toalety tworzy się po jedzeniu, utrzymuje się powiedzmy przez pół godziny i pasażerowie idą spać. Nie tym razem. Kolejka do toalet stała przez cały lot. Mało tego, chyba napiszę list do biura, że w lotach do Bangladeszu zamiast filmu z zasadami bezpieczeństwa w samolocie puszczać film instruktarzowy, jak się spłukuje wodę w toalecie i gdzie w ogóle otwiera się jej klapę! Nie będę się wdawać w szczegóły…

W ogóle może zapomnijmy o tym locie i przejdźmy do następnego, bo po lotach jak ten odechciewa się takiej pracy...

Pekin! Lot był całkiem przyjemny i spokojny, chociaż byłam dość niewyspana. Od powrotu z urlopu coś się nie mogę wyspać w swoim łóżku. To już lepiej mi się śpi w hotelach. Ale cóż zrobić, może to jakaś nieprzyjazna faza księżyca, albo jakaś inna bzdura. Wylądowaliśmy po północy czasu lokalnego i żeby dotrzeć z samolotu do miejsca, gdzie wydaje się bagaże, musieliśmy jechać pociągiem, takie to lotnisko ogromne. Wyjście z niego, już z walizkami, zajęło nam 30 minut. 30 minut spaceru przez długie korytarze zanim dotarliśmy do autobusu. Dotarliśmy na miejsce, przydzielili pokoje, więc każdy udał się na odpoczynek. W pokoju na biurku była informacja, że hotel przyłącza się do akcji "Godzina bez prądu" i o godz. 20.30 czasu lokalnego zostaną wyłączone wszystkie światła zewnętrzne budynku i oświetlenie w środku w miejscach publicznych (korytarze, hole, itp.). Niestety my przyjechaliśmy później, a szkoda, bo chciałabym to zobaczyć.

Umówiłam się z kilkoma osobami, że wstaniemy wcześnie rano i zaczniemy zwiedzanie. Trzeba było trochę oszukać organizm, bo pomimo tego, że tu była już godzina 02:00, to w Doha cały czas 21:00 i spać się nie chciało, nawet mając na koncie zaległości w odpoczynku. Ciepła kąpiel i do łózia! Rano wybrałyśmy się na Wielki Mur Chiński.





I parę informacji o Murze, bo nie lubię tak samych zdjęć wrzucać. Poza tym Wam na pewno też milej się czyta, kiedy można się dowiedzieć czegoś ciekawego. Mur Chiński w swojej głównej części ma długość 2400 km, a całość, wraz z bocznymi odgałęzieniami liczy ponad 6000 km! Szeroki u podstaw na ok. 6,5 m, wysoki na 9 m. Na górze mur ma 5,5 m szerokości, wystarczająco, żeby mogła po nim maszerować piechota po 10 żołnierzy w szeregu albo kawaleria po 5 koni w szeregu. Co 100 metrów rozmieszczone są wieże sygnalizacyjne, które służyły do przekazywania wiadomości alarmowych na wypadek zbliżania się wroga. Obliczono, że do budowy muru użyto 300 milionów m3 materiałów, co wystarczyłoby do zbudowania 120 piramid Cheopsa lub do postawienia na całej długości równika dwumetrowego muru. I jeszcze sprostowanie na pewno znanej wszystkim informacji: mur nie jest widoczny z Księżyca. Z niskiej orbity okołoziemskiej - owszem, ale w ten sam sposób można zobaczyć też np. autostrady. Jak ktoś nie wierzy, to poniżej zdjęcie zaczerpnięte z Wikipedii. 



I jak, widać? ;) Ponoć biegnie od lewego dolnego rogu, do prawego górnego.

Wspinaczka po schodach nie była łatwa, zwłaszcza, że schody są bardzo nierówne. Jedne mają wysokość kilku centymetrów, a inne są wysokie prawie do kolana. Przez to człowiek szybciej się męczył, bo nie można było utrzymać równego tempa marszu. Zwłaszcza, że człowiek nie wziął ze sobą płaskich butów. Ale skoro mam zdobyty Mur Chiński na obcasach, to już nic mi nie straszne! A ludzie się dziwią, że prowadzę samochód w szpilkach ;)








Wróciłyśmy do hotelu. Odpoczynek, podładowanie baterii aparatu, lunch i w drogę. Taki był przynajmniej plan, ale mój organizm postanowił, że właśnie teraz sobie opadnie z sił. W nocy jednak się oszukać nie dał i nie pospałam za dużo. A nocny lot powrotny się zbliżał, podróż jest dłuższa, prawie 9 godzin. Więc zdecydowałam się wyspać i normalnie funkcjonować podczas lotu.

Po powrocie już miałam zmieniony stand by na lot do Dżakarty. Więc ruszam jutro do Indonezji, chociaż zapowiadają sporo deszczu i burze. Zobaczymy.


Pekin, Chiny 31.03-02.04.2012

2 komentarze:

  1. Wielki Mur zapiera dech :) świetnie, że taki lot zdarzył Ci się po tym gorszym locie.. ale podobno nigdy nie może być cały czas cudownie, prawda? Ta praca też musi mieć swoje minusy ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, to tak z dedykacją dla tych,co mówią, że mam za dobrze ;)

    OdpowiedzUsuń