obraz

obraz

środa, 7 września 2011

Koniec Cabin Services

Nauki było sporo, bo trzeba opanować wszystko, co mieliśmy do tej pory. I nie wiem, czy ja jestem jakaś dziwna? Bo ilekroć siedzimy z dziewczynami i powtarzamy materiał, moja współlokatorka (z resztą nie tylko ona) ze zdziwioną miną pyta „Dlaczego wy się tyle uczycie?”. I w zasadzie nie wiadomo, co odpowiedzieć ;)
Egzamin zdany, 96/100, dwa błędy na 50 pytań. No cóż, widocznie za mało czasu poświęcam na naukę, widocznie cztery godziny snu to za dużo, trzeba to zmienić.

Oczywiście żartuję ;) Nie można przesadzać. Poza tym dostałyśmy dziś podsumowanie swojej pracy od początku pobytu tutaj, takie streszczenie na temat swojej osoby, napisane przez instruktora. Okazuje się, że obserwowane było wszystko: przygotowanie do zajęć, cechy charakteru, nastawienie do innych, swoboda wypowiedzi po angielsku, ilość zadawanych pytań, zgłaszanie się na ochotnika na zajęciach praktycznych, a nawet to, czy po zajęciach zostawia się za sobą czyste stanowisko pacy, wsunięte krzesło itp. Także wysłuchałam kilka bardzo miłych rzeczy na swój temat, dowiedziałam się, że jestem ‘model student’ – firma ma taki zwyczaj, że wszystko jest notowane, każde zachowanie pracownika, dobre, czy złe – więc wszystko to poszło do moich akt.

Jutro kolejna porcja badań medycznych, tym razem nie dla Qatar Airways, ale dla władz Kataru. Jestem rezydentem State of Qatar, więc muszą mieć wszystkie moje dane medyczne, a nawet odciski palców. Po badaniach zaczynamy kolejny dział – General Safety Procedures, więc wszystko co związane z sytuacjami awaryjnymi, ewakuacją itp. Zajęcia będą z nowym instruktorem. Szkoda, bo przywiązałyśmy się już do Zena, polubiłyśmy jego żarty. Jego hasła i powiedzenia powtarzane kilka razy dziennie wpisały się już do naszych słowników, więc jeśli ktoś z Was zobaczy dziwny, niezrozumiały post bądź konwersację z dziewczynami na Facebook, to prawdopodobnie  będą to jego hasła J Chalo, chalo… it’s okeeeeeeyyy i cockoo zostaną już z nami na zawsze J

I właśnie sobie zdałam sprawę, że jestem tu już 18 dni. Niby niewiele, a jednocześnie tak długo. Ale mam wrażenie, jakbym mieszkała tu od zawsze. Chociaż cały czas kilka podstawowych rzeczy mam jeszcze niezaliczonych. Mapa i przewodnik kupione, niestety nie ma zbyt wiele czasu, by z tego korzystać odkrywając miasto. Poczta  - nie mam pojęcia gdzie jest. A kiedy zapytałam koleżanki z grupy (akurat trafiło na Japonki), czy czasem nie widziały w którymś sklepie pocztówek, to popatrzyły tylko na mnie zdziwionymi oczami. Pocztówek?! Takich zwykłych, papierowych? Poczta?! Taka, żeby wysłać papierową pocztówkę z papierowym znaczkiem, które prawdopodobnie trafią w miejsce przeznaczenia po co najmniej 3 tygodniach? To ludzie jeszcze robią takie rzeczy? Przecież można wysłać emaila, SMS, MMS, cokolwiek! W ich oczach znalazłam nawet politowanie, biedna dziewczyna z jakiejś tam Polski, chce się kontaktować z rodziną przez POCZTĘ. Szybko im wyjaśniłam, że obiecałam kilka pocztówek, które mają być swego rodzaju pamiątką, miłym gestem, a nie jedyną formą kontaktu. Naprawdę, czasami trzeba tu uważać, co się mówi, bo ludzie mogą mieć niewłaściwe wyobrażenie o naszym kraju i kulturze.

Kiedy już zacznę latać, będę mogła też rezerwować loty. Pod koniec miesiąca można sobie wybrać do 10 miejsc, w które chciałoby się polecieć. Nie ma gwarancji, że dostanie się wszystkie, ale przeważnie kilka z nich zostaje zaakceptowanych. Więc zaczynam tworzyć swoją listę, którą będę rezerwować na listopad.

1. MLE – Male (Malediwy). Mam w grupie dziewczynę stamtąd. Pokazała nam zdjęcia – myślałam, że oglądam jakieś nowe tapety Windowsa ;) Niebieściutkie niebo, biały piasek, przezroczysta woda, palmy… zdecydowanie muszę tam polecieć.

2. KUL – Kuala Lumpur (Malezja). To miasto już dawno jest na mojej liście do odwiedzenie. A przez ostatnich klika miesięcy nawet miałam je na tapecie w poprzedniej pracy.

3. TXL – Berlin – wiadomo: bliziutko, parę godzin i będę u brata. A jak nie, to się gdzieś w połowie drogi spotkamy J

4. NBO – Nairobi (Kenya) – safari i te sprawy

5. DME – Moskwa – też od zawsze na liście miejsc do zobaczenia.
6.
7.
8.
9.
10.

Na razie tyle. Mam jeszcze sporo czasu, więc na pewno resztę pozycji też wypełnię. Dalekie loty (USA, Japonia, Australia) na razie odpadają, bo nie mam szkolenia na Boeinga 777. Jakieś propozycje?

niedziela, 4 września 2011

Dziś uczyliśmy się o różnych posiłkach serwowanych na pokładzie. Jest ich mniej więcej milion pięćset sto dziewięćset, więc sporo do zapamiętania. I jedna ciekawa sytuacja: podczas lotów do USA, Południowej Ameryki i Melbourne serwujemy przekąskę, która nazywa się ANYTIME SNACK, między innymi są to kanapki. Zen mówi, my wszystkie grzecznie notujemy. "Dwa rodzaje kanapek do wyboru"... notujemy...dwa rodzaje... "jedna to sandwich z serem, a druga to sandwich z jajkiem".... notujemy...z serem... z jajkiem... "Czyli jedna wegetariańska i jedna nie wegetariańska"... yyyyy?! Ja zdębiałam. Może ktoś, kto się w to bawi od razu by załapał, ale dla mnie obie te kanapki są wegetariańskie, bo nie mają mięsa. Odwróciłam się z pytającą miną do dziewczyn siedzących za mną, przekonana, że Zen się pomylił i pewnie podał nam złe menu. Ale Akangsha szybko mi wyjaśniła, właściwie to dla niej było oczywiste, że wegetariańska jest kanapka z serem. Jajko pochodzi od zwierzęcia, więc wegetariańskie nie jest. Ale czy sera nie robi się czasem z mleka? No cóż, człowiek się uczy całe życie ;)

A ostateczny egzamin z Cabin Service mam we wtorek, nie w środę, jak pisałam wcześniej. Więc kończę kawę i wracam do nauki.

A poniżej - przed wyjściem do Gloria Jean's Coffee
Priya (Indie), Paulina (Polska), Miki (Japonia), moja skromna osoba, Erica (Japonia)


A to cała nasza grupa - Batch 632 :)


sobota, 3 września 2011

Perfect score!!!

Zaliczone! I to bezbłędnie! Dzięki za wszystkie kciuki :)) I proszę o następne w środę! Mam podsumowanie całego serwisu w klasie ekonomicznej.

W drodze do kawiarni Gloria Jean's Coffee - naszego tymczasowego dostawcy internetu ;)

I kilka zdjęć z dance party ;)




I jeszcze taki mały apel do wszystkich, bo przypomniała mi się sytuacja mojego przyjaciela, który wyprowadził się do Anglii. Zanim ktoś pomyśli „Ech, ta wredna Martyna, wyjechała i przestała się odzywać, ma mnie gdzieś. Jestem obrażony(na)”, to pomyślcie, że to działa w dwie strony! Tak samo ja się mogę odezwać, jak i każdy inny :) Ja też bardzo się cieszę z każdego maila, z każdego SMSa od kogoś znajomego. Więc jeśli ktoś jeszcze nie ma mojego katarskiego numeru, to proszę bardzo +974 66040107. Polski też sprawdzam od czasu do czasu.

Pozdrawiam :)

piątek, 2 września 2011

Kilka ostatnich dni


31.08.2011 - Bar & Meal Services
Mam już za sobą bardzo ciekawe zajęcia – obsługa baru podczas lotu.  Nauczyłam się przyrządzać kilka ciekawych drinków. Serwujemy też whisky, brandy, gin i 4 rodzaje wina (francuskie i chilijskie). Oczywiście wszystkie te rodzaje musimy znać. Nie jest źle, obsługa klas Premium (pierwszej i business) wymaga znajomości aż 42 rodzajów win! Ale to dopiero za pół roku. Najpierw trzeba spędzić trochę czasu w klasie ekonomicznej. Tak samo jeśli chodzi o najdłuższe loty (USA, Australia, Ameryka Południowa itp.) – te są obsługiwane przez Boeinga 777 i Airbusa A340, na których będzie nam wolno latać dopiero po jakimś czasie.

Na razie szkolimy się z 7 rodzajów samolotów (Airbus A319, A320, A321, A321 bi-class, A330 bi-class, Bi-class extended, tri-class) i to naprawdę wystarczy. Jest całe mnóstwo informacji, które trzeba sobie przyswoić o każdej z tych maszyn. Zaczynając od ilości pasażerów, miejsc dla poszczególnych członków załogi, stref pracy, a kończąc na rozmieszczeniu takich drobiazgów, jak rozkłady lotów, poszewki na poduszki, czy torebki w razie choroby lokomocyjnej. A przypominam, że cały czas jesteśmy w dziale Cabin Service. Nauka otwierania różnego rodzaju drzwi przyjdzie później.

Okazuje się, że kciuki trzeba będzie trzymać szybciej, niż mi się wydawało. W sobotę (03.09) mamy egzamin z obsługi baru. Część teoretyczna i praktyczna. Nie wiem jeszcze jak to będzie, bo dziś obsługa pasażera (JEDNEGO!), który poprosił o Krwawą Mary zajęła mi kilka minut. I to jeszcze dostał 5 kropli Wooster Sauce (nie wiem jaki jest polski odpowiednik) zamiast przepisowych dwóch, tak mi jakoś za dużo skapnęło, więc po takim drinku mógłby zacząć zionąć ogniem ;) A gdzie pozostali pasażerowie? To wszystko trzeba robić tak sprawnie, tak skoordynować ruchy, najlepiej robić kilka rzeczy jednocześnie, do każdego pasażera zwracać się imiennie (w końcu jesteśmy 5-star Cabin Crew) i pamiętać, żeby czasem nie podać arabskiemu pasażerowi lewą ręką, nawet jeśli siedzi po naszej lewej.

Jakie było nasze zdziwienie, kiedy dziś rano idąc na kawę w budynku, gdzie mamy szkolenie, nie było żadnych zasłon na drzwiach wejściowych do kawiarni. To oznacza, że Ramadan się skończył! Życie stanie się teraz łatwiejsze. Przypomnę, że podczas Ramadanu przez cały dzień obowiązuje ścisły post – zakaz jedzenia, picia i palenia w miejscach publicznych. Obowiązuje wszystkich. Ci którzy nie poszczą mogą jeść, ale najlepiej w swoim domu, żeby nikt nie widział. Dlatego wszystkie restauracje, bary i fastfoody w mieście były zamknięte do godz. 18:00 i dlatego na drzwiach wejściowych do kawiarni w budynku szkoleniowym były zasłony, żeby czasem jakiś arabski pracownik nie widział, jak inni nie-arabscy pracownicy jedzą. To by tylko wodziło go na pokuszenie. Teraz, skoro Ramadan się skończył wreszcie nie trzeba czekać ze zrobieniem zakupów do godziny 20, można legalnie chodzić sobie po mieście z butelką wody.

Z kawiarnią w budynku szkoleniowym wiąże się jeszcze jedna zasada wprowadzone przez samego CEO, szefa najwyższego z najwyższych w QA. Kiedy w kawiarni są dziewczyny z grup treningowych, to w tym samym momencie nie mogą tam przebywać chłopcy, którzy się szkolą. Załoga już przeszkolona – ok., trenerzy – ok., ale uczestnicy szkolenia przeciwnych płci – zabronione. Ktoś musi wyjść. Na początku myślałyśmy, że to dotyczy wszystkich osobników płci przeciwnej, niezależnie od ich stanowiska. Więc kiedy pewnego razu podczas lunchu usiadł koło nas chłopak w mundurze cabin crew, popatrzyłyśmy tylko na siebie pytająco, nie wiedząc czy już mamy wyjść, czy za chwilę. Kiedy zaczął z nami rozmawiać, to już całkiem byłyśmy osikane ze strachu. Powiedziałyśmy, że niestety ale nasza przerwa dobiegła końca i musimy już iść. Uciekłyśmy szybko, wyrzucając niedokończone posiłki. Później dopiero się okazało, że niepotrzebnie :) Nasz instruktor wyjaśnił: „Cabin Crew – ok., trainee – NO”.
Jest sporo zasad do przestrzegania, ale skoro już tu jesteśmy, to głupio byłoby wylecieć za coś, czego można łatwo uniknąć. Dobra lekcja z dyscypliny.

01.09.2011
Kolejne praktyczne zajęcia – tym razem z przygotowywania posiłków. Kolejna porcja wiedzy. To niesamowite ile różnych menu ma jedna linia lotnicza. W każdy rejon świata – inne menu. Bo przecież co innego zaserwujemy pasażerowi indyjskiemu, japońskiemu i jeszcze co innego europejczykowi. W każdym locie do wyboru są dwa dania i jedno wegetariańskie. A nazwy są takie, że można sobie język połamać. I znowu trzeba uważać na tyle szczegółów przy serwowaniu – to trzymaj w prawej ręce, nalewaj lewą, najpierw podkładka – logo na spodzie, potem taca, koniecznie po lewej, nie zapomnij położyć na niej ciepłej bułeczki (szczypcami, bo przecież nie ręką), zapytaj o wino, jeśli chce, to jakie, jeśli nie chce, to zaproponuj co innego, jeśli puszka – kapselek cały zdjęty, puszki nie kładź na stoliku, ale butelkę koniecznie postaw, kawę i herbatę podaj na podstawce, ale sok i wodę z ręki, kubeczek uszkiem w stronę siedzenia, logiem do pasażera i tak dalej, i tak dalej…

Piątek mamy wolny, do tego dziś Mahika miała urodziny, dlatego postanowiłyśmy popołudniu wybrać się całą naszą grupą (17 osób) do Souq Waqiuf. To taki otwarty market, coś w rodzaju targu, gdzie można kupić różne różności. Ale my tym razem nie skupiłyśmy się na zakupach, tylko na spędzeniu wspólnie czasu. Czaiłyśmy się na shishę, ale jakoś nie mogłyśmy się zdecydować. Może następnym razem. Wieczór zakończył się bardzo miło, bo po powrocie do mieszkań (jak zawsze przed 22) spotkałyśmy się wszystkie w jednym pokoju i zrobiłyśmy imprezę. Były i tańce i jedzenie, duuużo jedzenia. Erica (z Japonii) jest świetną kucharką, o czym wszystkie się mogłyśmy wczoraj przekonać. Jak widać, do dobrej imprezy nie są nam potrzebni ani chłopcy, ani alkohol ;)

Zdjęcia z samej imprezy wrzucę następnym razem, bo nie mam ich jeszcze zgranych od koleżanek. 








poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Mieszkanie


Nigdy nie studiowałam dziennie, więc zawsze mi brakowało takiego typowego, studenckiego, akademickiego życia. Tutaj mam tego namiastkę. Oczywiście nie mam na myśli niekończących się imprez w akademikach, bo nawet gdyby był na to czas, to w żadnym sklepie nie kupi się alkoholu. Jakiekolwiek imprezy z procentami – impossible. Ale za to inne sprawy – wspólne uczenie się, pogaduchy w piżamach i z maseczką na twarzy – owszem i bardzo mi się to podoba. Wczoraj jedna z dziewczyn miała urodziny, więc tuż przed północą zgromadziłyśmy się w pokoju obok, zaprzyjaźniony już taksówkarz pomógł nam zorganizować tort urodzinowy, zwabiłyśmy koleżankę podstępem i jak tylko weszła – SURPRISE!!!!  Bawiłyśmy się przy tym jak dzieci J Kawałek torta, soczek i 20 minut później grzecznie poszłyśmy wszystkie spać, bo autobus przyjeżdża po nas o 7 rano.

Na początku Mama zapytała mnie, czy mam balkon w mieszkaniu. Nie mam i naprawdę nie widzę potrzeby, żeby takowy mieć. Tutaj nawet okna się nie otwiera. No chyba że ktoś jest dzieckiem hutnika i nie może wytrzymać bez buchającego w twarz gorąca. Wtedy owszem, można sobie otworzyć okno raz na jakiś czas J


Z ciepłą wodą nie ma problemu, gorzej z zimną, bo zbiorniki z wodą są przeważnie na dachu budynku. Kilkanaście sekund spaceru z autobusu do budynku gdzie mieszkamy naprawdę wystarczy, żeby jedyną rzeczą, o której się marzy był zimny prysznic. Zwłaszcza jeśli wracamy o godzinie 14. Po godz. 19 nie jest już tak źle i temperatura 36 stopni na zewnątrz staje się przyjemnym ciepełkiem. Ale w okolicach południa – masakra.

W kuchni mamy taki pstryczek do podgrzewania wody, który przez całe lato jest wyłączony. Woda sama się podgrzewa na dachu, więc nie ma potrzeby go włączać. Prysznic musi być naprawdę szybki. Przez pierwsze 30 – 40 sekund leci chłodna woda (a przynajmniej taka się wydaje, kiedy wraca się z upału), później zaczyna lecieć coraz cieplejsza, aż do gorącej. Dobrym sposobem jest napuszczenie wody do umywalki rano i zostawienie na cały dzień, wtedy na wieczór jest chłodniejsza. A przynajmniej nie jest gorąca. Jeszcze tego nie praktykowałam, bo jak na razie mieszczę się w jednominutowym prysznicu ;)



Chwała temu, kto wymyślił AC, bo bez klimatyzacji tu by się nie dało przeżyć. Jest w każdym pomieszczeniu mieszkania, na korytarzu nie ma, ale w windach już jest. Mamy też siłownię w budynku do własnego użytku. Przyznam się, że jeszcze tam nie byłam. Ale to wcale nie z braku chęci, a z braku czasu. Kiedy już wstanę z popołudniowej drzemki (tutejszy klimat tak jakoś na mnie działa, że muszę się chwilę przespać po powrocie ze szkolenia, inaczej nie mogę się skupić), to wolny czas trzeba wykorzystać na przyswojenie nowych wiadomości. Cóż, zostaje więc czekać na piątek. Szkoda, że nie mamy basenu w budynku. Każdy z bloków dla Cabin Crew ma jakieś takie sportowe udogodnienie. Gdyby u nas był basen, na pewno byłabym tam codziennie. No ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma J

niedziela, 28 sierpnia 2011

Kilka zdjęć

Jakoś tak nie ma kiedy pstrykać zdjęć. Na szkolenia nie zabieram ze sobą telefonu (zabronione), a to w tej chwili jedyne moje urządzenie do zapisu obrazów. Po szkoleniu zazwyczaj jest sporo nauki, więc wyskakujemy z dziewczynami na szybkie zakupy, uzupełnienie zapasów wody i wracamy do mieszkania. Ale wrzucę chociaż te, co mam i obiecuję następnym razem dodać więcej.

Wszystkie będą też w moim albumie Picasa





Szkolenie


Myślałam, że dni tygodnia mylą się tylko podczas urlopu. Tutaj w Doha – nigdy nie wiem jaki mamy dzień. O ile to nie jest czwartek. Szkolenie mamy 6 dni w tygodniu, piątek jest wolny, więc w czwartek głośno się o tym mówi.

Szkolenie jest bardzo intensywne, codziennie mamy mnóstwo nowych rzeczy do zapamiętania. Ale Kiedy wchodzi się przed 8:00 do budynku i widzi się już wyszkoloną załogę krzątającą się po korytarzach, to aż się chce uczyć! Wszystko jest tu tak dobrze zorganizowane, dopięte na ostatni guzik, wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku – pełen profesjonalizm, co sprawia, że podoba mi się tu jeszcze bardziej.

Pamiętam narzekanie, od szkoły podstawowej, przez liceum, nawet na studiach: „Po co my się tego uczymy? Przecież nigdy nam się to w życiu nie przyda.” Tu nie można tego powiedzieć. Od samego początku, zaraz po przywitaniu (szefowie każdego działu osobiście zeszli się z nami przywitać na powitalnym „tea party”) i szczegółowym przedstawieniu wszystkich zasad, których pod żadnym pozorem nie wolno nam złamać, od razu przeszli do rzeczy. Same konkrety. Godzinka na temat gdzie co załatwić i do kogo zadzwonić, przywitanie z trenerem naszej grupy (Zenos z Indii, bardzo ciekawy i zabawny człowiek). Do tej pory już nas przeszkolili jak mamy wyglądać i jak nie wyglądać ;) Jak się zachowywać w poszczególnych sytuacjach. Była też wycieczka po samolotach (Airbus A320 i A330), obowiązki na pokładzie i sporo rzeczy do wkucia na pamięć. Już na trzeci dzień trzeba było znać 3-literowe kody ponad 100 lotnisk, do których latamy. I teraz jestem wdzięczna wszystkim swoim nauczycielkom geografii, bo jednak się to na coś przydało. Nie robiłam takich byków, jak na przykład koleżanki z Tajlandii, według których Bukareszt jest na Dalekim Wschodzie.

Jutro mamy dzień badań lekarskich, więc dzisiejszy wieczór wolny od nauki. Znam już grafik zajęć na październik i wiem, że mój pierwszy obserwacyjny lot przypadnie na 16 października, nie wiem jeszcze gdzie. Tego dowiem się za około miesiąc. Proszę wszystkich o przygotowanie kciuków na 13 października, bo wtedy będzie mój final exam. Oczywiście wszystko zależy od tego, czy wszystkiego na czas się nauczę (oczywiście, że się nauczę!), ale kciuki na pewno pomogą zwalczyć stres temu towarzyszący.

W ten weekend do naszego budynku przyjechała kolejna grupa dziewczyn. Jest wśród nich jedna Polka i jest moją sąsiadką J Mam też polskie programy TV, polskie radio – prawie jak w domu. Tylko Was wszystkich brakuje...