Ten, kto oglądał, to wie, że film kręcony w Bangkoku. Ale mój wyjazd aż taki odjazdowy nie był. Owszem, w tym mieście można nieźle zaszaleć, ale pod warunkiem, że się jedzie z grupą dobrych przyjaciół, a nie z osobami poznanymi 5 minut temu na briefingu, gdzie każdy żyje w swoim świecie.
Wylądowaliśmy w Bangkoku, samolot leciał dalej do Wietnamu, wymienialiśmy tylko pasażerów i załogę. Wśród ekipy wchodzącej na pokłady były trzy Polki, z czego dwie siedzące już w Katarze ponad 2 lata. Da się? Da się! Więc dziewczyny, ruszać na dzień otwarty! Jak nie w kwietniu do Wrocławia, to w maju do Warszawy.
Podróż do hotelu była dosyć długa i wszyscy byli zmęczeni po locie. Ja byłam jedyną osobą spośród 16 członków załogi, która była tu po raz pierwszy. I pewnie dlatego tak ciężko było kogoś gdzieś wyciągnąć. Ale przecież nie pierwszy raz przyszło mi zwiedzać w pojedynkę. Zrobiłam sobie więc plan samotnego zwiedzania na następny dzień. A tu rano niespodzianka, telefon od dziewczyny z Litwy z pokoju obok. Czyli jednak ktoś słyszał, jak pytałam o wyjście na miasto. Umówiłyśmy się więc na recepcji. Sprawdziłam pogodę - 34 stopnie, a była dopiero 9 rano. Założyłam więc szorty, koszulkę i zeszłam na dół. Okazało się jednak, że jeśli chcemy zwiedzić Wielki Pałac, to w tył zwrot i po długie spodnie marsz! No i jakże to tak, upał 40 stopni, a ja w długich spodniach... Ale co zrobić, niektórych rzeczy się nie przeskoczy.
Widok z hotelowego okna |
Widok z hotelowego okna |
Po drodze miałyśmy jeszcze okazję zobaczyć kilka zakątków miasta. Chciałyśmy się wybrać na rejs po rzece, ale coś te łódki wydawały się zbyt podejrzane. Tak samo, jak ceny, które nam proponowali.
Wieczorem podczas lotu do Hanoi w Wietnamie było całkiem spokojnie, więc czas minął szybko. Tak samo z lotem powrotnym. Wróciliśmy do hotelu w Bangkoku około 2 nad ranem, więc akurat, żeby się trochę przespać i zacząć następny dzień. Podczas kiedy ja obsługiwałam lot do Hanoi, moja malediwska Zośka przyleciała do Tajlandii kolejnym lotem. Rano więc się spotkałyśmy, wypiłyśmy kawkę i ruszyłyśmy na zakupy. Rzeczywiście, tak jak wszyscy opowiadali, można wiele rzeczy kupić bardzo tanio. Trzeba tylko uważać na podróbki.
W drodze powrotnej Po zakupach przyszedł czas na relaks. Temperatura sięgała 40 stopni, więc nie uśmiechało się nam chodzenie po mieście. Zamiast jednej z różowych, niebieskich, czy żółto-zielonych taksówek postanowiłyśmy jechać małym, trójkołowym pojazdem, o wdzięcznej nazwie "tuk-tuk". I to był całkiem dobry pomysł, bo nasz kierowca, przypominający trochę Bruno Marsa, od razu śmignął gdzieś w boczne, wąskie uliczki, omijając cały korek.
Zaserwowałyśmy sobie godzinny masaż z aromaterapią. W przeliczeniu na złotówki kosztowało mnie to może z 50 zł, a tak się przy tym odprężyłam, że aż nie chciało się z łóżka wstawać. Chociaż parę grymasów na twarzy też się pojawiło, przy rozmasowywaniu tych bardziej napiętych mięśni. Po masażu Zośka polecała do Hanoi, a ja kontynuowałam swój relaks nad hotelowym basenem.
Wyjazd uważam za udany, bo i relaks, i zakupy, i trochę zwiedzania. Do tego w drodze powrotnej miałam niezapowiedziany assessment, który poszedł mi bardzo dobrze. Jedna trójka, reszta czwórek (w skali 1-4). Teraz już jestem spakowana na wyjazd do Mediolanu. I jestem bardzo spokojna, bo kapitan, z którym lecimy na imię ma Jesus, więc na pewno będziemy w dobrych rękach ;)
Bangkok, Tajlandia 24-27.-4.2012 |