Jednak co u
siebie, to u siebie J Nie ma to jak porządny, europejski Sheraton :D
Oczywiście wszystkie hotele, w których się zatrzymujemy są ładne, ale na
przykład w Indiach zawsze w pakiecie dostaje się typowy indyjski zapach, którym
przechodzą wszystkie moje rzeczy z walizki, w Nepalu jak się zejdzie do Crew
Lounge na najniższe piętro, to można zobaczyć biegającego robaczka wielkości
mojego kciuka, jest zimno i gaśnie światło. A jak się przyjedzie do Europy, to
i luksus i wygoda, czyściutka łazienka, aż się chce w niej zostać, kapciuszki i
szlafroczek znowu się trafiły (i to bardziej komfortowe niż te w Hong Kongu,
więc kolejna para powędruje ze mną do Doha). Dobra, koniec o hotelu, bo
zaczynam się wymądrzać, jak nie wiadomo kto.
Przyjechaliśmy do
Sztokholmu. Ponad 6 godzinny lot przeleciał w oka mgnieniu. Wszyscy ładnie
spali i nawet przedszkole na pokładzie (47 dzieci!!!) nam nie przeszkadzało. Na
miejscu temperatura wynosiła -6 stopni. Ja już od jakiegoś czasu nie mogłam
doczekać się śnieżnej pogody, więc byłam bardzo zadowolona z mrozu szczypiącego
w policzki, a razem ze mną jeszcze może ze dwie osoby. Reszta dzwoniła zębami i
trzęsła się z zimna. Ja z uśmiechem na twarzy cieszyłam się rześkością
powietrza. Po dwugodzinnej drzemce (tym razem nie potrzebowałam wiele, bo
dobrze się wyspałam przed lotem) wyruszyliśmy na miasto. Co prawda tylko we
dwójkę, ale zawsze to raźniej, niż samemu.
Sztokholm jest
naprawdę pięknym miastem, latem musi być tu jeszcze piękniej. Już wiem dlaczego
jest nazywany Wenecją Północy. Położony jest w sumie na 14 wyspach połączonych
ze sobą 53 mostami. Pospacerowaliśmy chwilę, nakupowaliśmy słodyczy, oczywiście
magnesik na lodówkę też się znalazł (tym razem w postaci pluszowego łosia z
flagą Szwecji na brzuchu). Chciałam odwiedzić Muzeum Vasa, gdzie znajduje się
okręt wojenny, który zatonął w 1628 roku, a wydobyty został ponad 300 lat
później, ale czas jakoś tak szybko uciekał, że nie dotarliśmy do Muzeum. Nic
to, następnym razem.
Wróciliśmy do hotelu, obiadek, odpoczynek i kolejna zbiórka przy recepcji. Wyszukałam sobie wcześniej w internecie, że w pobliżu znajduje się Absolut Ice Bar, bar zrobiony w całości z lodu: stoły, krzesła, meble - wszystko z lodu. Na dzień dobry dostawało się
płaszczyk i rękawiczki. Drinki podawane w lodowych szklankach. W środku
spodziewałam się większego tłumu, tymczasem oprócz naszej trójki było jeszcze
może z 5 osób. Muzyka klubowa, nawet taka do potańczenia, ale chętnych na tańce
nie było. Wypiliśmy więc po drineczku, porobiliśmy zdjęcia i marsz z powrotem do
hotelu. Ogólnie wyjazd uważam za udany.
6 godzin lotu
powrotnego przeleciało mi tak szybko, jak jeszcze nigdy dotąd. Szybko i pracowicie.
Dostałam pozycję L2, czyli pracę w mniejszej kuchni, która znajduje się na
przedzie samolotu i oddziela klasę ekonomiczną od biznesowej. Na tej pozycji
nie dosyć, że się ma kuchnię we władaniu, to jeszcze mam swoją strefę w kabinie,
której trzeba pilnować i obsługiwać. Jak by ciężko nie było, na koniec lotu
pasażerowie byli bardzo zadowoleni, dostaliśmy wiele formularzy z pozytywnymi
opiniami, a mi nawet jeden młodzieniec przy wychodzeniu z samolotu wcisnął w
dłoń karteczkę ze swoim numerem telefonu i zaproszeniem na narty do Dubaju ;)
Wspomnienie lotu zostaje więc miłe, a karteczka powędrowała do słoiczka z
innymi zdobytymi wizytówkami.
Album ze zdjęciami ze Sztokholmu:
Album ze zdjęciami ze Sztokholmu:
Sztokholm, Szwecja, 10-11.01.2012 |
Przede mną jeszcze jeden dzień wolnego i znowu Europa! Plan zwiedzania Barcelony już przygotowany. Mam też kolejną informację - mój pierwszy lot obserwacyjny po szkoleniu na Boeinga 777 - Canton, Chiny!
Skandynawia cała jest piękna.. marzy mi się Norwegia :) a Sztokholm na zdjęciach wygląda bardzo bardzo pięknie. Ten mróz na pewno tam pasował, ich śnieg już teraz jest u nas w Polsce ;) lepiej późno niż wcale, prawda?
OdpowiedzUsuńCiekawe jak to będzie w tym duużym samolocie! :)