obraz

obraz

sobota, 21 stycznia 2012

Jak się nastawisz, tyle zobaczysz

Przez ostatnie kilka dni nastrój mi nie dopisywał, do tego kolejny styczniowy combos w postaci sześciu dni latania pod rząd ze stand by na końcu, który później zmienił się w przepiękny double sector, czyli cztery krótkie loty, jeden za drugim. Nie ma lekko. Ale nikt nie mówił, że tak będzie. Na szczęście teraz przede mną kilka dni wolnego, później Seszele na odprężenie i ostatnia niespodzianka tego miesiąca - trzy dni SBY. To może oznaczać jakąś ładną europejską destynację albo ze dwa loty do Indii..

A oto kilka ostatnich lotów.

Barcelona
Już po krótkim czasie w samolocie okazało się, że mamy zgraną ekipę. Ja dostałam pozycję w galley. Coraz bardziej lubię to miejsce, pomimo tego, że byłam bardzo zapracowana i w ciągu 6 godzinnego lotu zjadłam tylko płatki z mlekiem na śniadanie i wypiłam chyba ze 2 litry wody. 
Przylecieliśmy na miejsce popołudniu, więc czasu przed zmrokiem było mało. Miałam ze sobą małą listę z miejscami do odwiedzenia, ale cała ekipa zgodnie stwierdziła, że idą zobaczyć plażę. Miałam więc do wyboru przespacerować się na plażę ze zgraną ekipą albo zobaczyć parę zabytków i znanych miejsc, ale w samotności. Długo się nie zastanawiałam. 







Plaża w takiej lekko jesiennej scenerii jest naprawdę urokliwa. Porobiliśmy kilka fotek i rozsiedliśmy się w jednym z pobliskich barów plażowych. W końcu można legalnie napić się winka w dobrym towarzystwie. Nie wiem tylko dlaczego podali nam małe szklaneczki zamiast kieliszków. No cóż, nie można mieć wszystkiego ;)





Posiedzieliśmy do zmroku i trzeba było wracać. Tuż przed naszym hotelem znajduje się ogromny budynek, pięknie podświetlony na niebiesko i czerwono. W Doha mamy bardzo podobny, tylko że nasz świeci się na biało. Ciekawe kto od kogo podpatrzył :) 

Torre Agbar, Barcelona
Burj Qatar, Doha

Hmm, od czego jest Wikipedia :) Już wiem, że pierwszy był budynek w Hiszpanii. Torre Agbar w Barcelonie wybudowano w 2005, a katarski Burj Qatar w 2010. Ale za to nasz jest wyższy! 232 m, tymczasem hiszpański jest o 87 metrów niższy. 

Następnego dnia miałam czas do południa, więc postanowiłam go wykorzystać. Tym razem już sama ruszyłam do pobliskiej stacji metra, żeby zaliczyć chociaż jeden zabytek. Dotarłam bez problemu, pomimo że wybrałam się bez mapy, bez większego rozeznania w terenie i bez wcześniej przygotowanej rozpiski gdzie czym dotrzeć. No co, zapomniało mi się zabrać notesu z hotelu. Poszłam więc przed siebie. Długo nie trzeba było czekać na znak na ulicy wskazujący drogę do stacji metra. Tam szybki rzut oka na mapę metra. Miałam szczęście, bo przystanek, na którym trzeba było wysiąść nazywa się tak samo, jak sam zabytek. Dotarłam więc do Sagrada Familia, Bazyliki Św. Rodziny. 






Zza drzew Bazylika wyglądała jak Disneyowski pałac. Kupiłam magnesik na lodówkę w kształcie butelki wina i usiadłam sobie na ławeczce, delektując się słońcem. W międzyczasie pojawiła się grupa koreańskich seniorów. Spędzili dobre 10 minut na pstrykaniu zdjęć z różnych perspektyw. Bardzo mi się podobało ich zaangażowanie, więc postanowiłam to uwiecznić.






Cały album ze zdjęciami z Barcelony:
Barcelona, Hiszpania 15-16.01.2012


Na więcej zwiedzania nie było czasu, wróciłam więc do hotelu. Lot powrotny przebiegł spokojniej, tym razem już miałam czas na jedzenie. Wróciłam do Doha, 12 godzin odpoczynku i z powrotem na lotnisko. Tym razem do Turcji.


Istambuł
W tym locie trafił mi się CS z Tunezji, który pracuje już... 15 lat! O mamo! To dopiero staż. Na moje oko miał ze 40 lat, albo był tak już znudzony tą pracą, że tak tylko wyglądał. Gdybym ja miała tu tyle czasu spędzić, to bym doczekała Mundialu 2022 w Katarze! Tylko że wcześniej bym chyba w głowę dostała ;)

W locie do Istambułu mieliśmy jeden niemiły przypadek. Pracowałyśmy sobie, jak gdyby nigdy nic, a tu nagle uruchomiły się wszystkie sygnały, wskazujące na pożar w jednej z toalet. Ale na treningu nas uczyli, że jak czujnik dymu zaskoczy w toalecie, to na 90% ktoś sobie dymka puszcza. Jakiś palacz, który nie może wytrzymać 4 godzin bez papierosa. Byłam najbliżej drzwi toalety, więc zaczęłam robić wszystko, zgodnie z procedurą, czyli dobijać się do drzwi, każąc delikwentowi wyjść jak najszybciej. Oczywiście taki wystraszony klient nigdy sam nie wyjdzie, bo przecież musi zgasić papierocha w pośpiechu i spryskać powietrze odświeżaczem, myśląc, że to pomoże. Mamy więc swój myk na odblokowanie toalety od zewnątrz. Odblokowałam, w tym czasie już reszta załogi z naszym 40-latkiem włącznie była już obok. Kiedy tylko drzwi sie otworzyły, nie było wątpliwości, że to był papieros. Dymu już nie było, ale zapach został. Pan się długo wypierał, nie chciał powiedzieć co zrobił z petem, więc dla pewności musieliśmy zalać kosz na śmieci wodą i sprawdzić wszystkie pojemniki z chusteczkami, ręcznikami papierowymi, itp. Taki niedopałek wetknięty w pośpiechu w szczelinę z chusteczkami może później narobić bałaganu. Delikwenta przejął CS, spisał wszystkie jego dane i wyjaśnił mu co dalej. Koleś wyglądał na wystraszonego, trochę mi było go żal, bo na pewno nie spodziewał się tego wszystkiego, co na niego czeka. Nasze linie lotnicze mają politykę zero tolerancji dla papierosów. Na pana czekała security na lotnisku, został wpisany na czarną listę naszych linii lotniczych, nie będzie mógł już nimi podróżować, do tego kara pieniężna w wysokości 5000QR (około 4700zł). Miał szczęście, że to był lot do Istambułu, bo gdyby leciał do Doha, nie miał by wstępu do kraju, musiałby od razu kupić bilet na inne linie lotnicze i wrócić do swojego kraju.

Wróciłam z Turcji, 18 godzin odpoczynku i kolejny lot, Hyderabad, Indie. 


Hyderabad
O zgrozo! Jeszcze przed lotem miałam jedną nieprzyjemną rozmowę, ale prywatne sprawy zostawię dla siebie. W każdym razie poszłam ze złym nastawieniem. Myślałam sobie "To będzie koszmarny lot." I wykrakałam. Rzeczywiście taki był. Ciężko było utrzymać maskę z uśmiechem założoną tuż przed wejściem pasażerów na pokład. Na każdą prośbę pasażera miałam przygotowany sarkastyczny i zgryźliwy komentarz. Oczywiście zostawały tylko w mojej głowie, ale nakręcały mnie jeszcze bardziej. Następnym razem w taki dzień zadzwonię, że jestem chora i po prostu zostanę w domu.

Wróciłam, zadowolona, że może odpocznę sobie podczas stand by, bo nie zawsze dzwonią i wyciągają na lot. Ale długo nie musiałam czekać. Zmienili mi grafik jeszcze zanim zaczął mi się stand by. Dostałam wspomniany już wcześniej double sector: Doha - Kuwejt - Doha - Dubaj - Doha. Ponad 12 godzin pracy, a zapłacą mi za 6, bo tyle spędziłam w powietrzu ;) No nic. Po powrocie zobaczyłam kolejne zmiany w grafiku. Przygotowana na najgorsze, spodziewałam się zmian w moim locie na Seszele. Na szczęście tym razem dostałam kolejny dzień wolnego z racji przelatanych ostatnich 7 dni z rzędu. No w końcu! Przespałam ponad 12 godzin i pomimo wielu planów (zakupy, sprzątanie) nie zrobiłam nic! :) I do końca dnia zamierzam tylko odwiedzić siłownię, żadnego innego wysiłku.

Zacznę od jutra :)

1 komentarz:

  1. po takim ciężkim maratonie zasłużyłaś sobie na ten dzień wolnego ;) aż strach pomyśleć jak będziesz miała loty długodystansowe i do ogólnego zmęczenia dojdzie jeszcze "jet lag" :)

    trzymam kciuki i życzę, żeby już nikt Cię przed lotem nie denerwował żadną rozmową ;*

    OdpowiedzUsuń