Zabrali Moskwę, dali Kair i Katmandu. Zabrali Kair, dali stand by. Zadzwonili, dali Londyn i zabrali Katmandu. Wszystko w ciągu półtora dnia. Ale dlatego właśnie moja praca jest ciekawa.
Od otrzymania telefonu o zmianie grafiku, miałam 45 minut na przygotowanie. Makijaż już był zrobiony, bo od rana miałam przeczucie, że mnie gdzieś wyciągną, walizka jeszcze nie rozpakowana po Wiedniu, więc wymieniłam tylko noszone rzeczy. Sprawdziłam listę załogi i co widzę? Znów w klasie ekonomicznej jestem najstarsza stażem, więc kuchnia będzie na bank. I nie pomyliłam się. Na szczęście poszło gładko i wszyscy byli zadowoleni. Przed wylotem zdążyłam jeszcze dać znać Sebastianowi w Brighton, więc plany na niedzielę w Londynie zrobione.
Nie raz się zastanawiałam nad taką jedną pierdołką. Jak to się dzieje, że po gorącej kąpieli/prysznicu w hotelowej łazience, wszystko jest zaparowane, ale mały obszar na lustrze zostaje idealnie przejrzysty, jakby dopiero co był przetarty. I wymyślałam już różne dziwactwa, łącznie z preparatami do czyszczenia luster, które czynią je odporne na parę ;) Ale dopiero teraz dowiedziałam się jak to działa - otóż środek lustra po prostu jest podgrzewany, stąd taki efekt, który nie powiem, jest bardzo praktyczny :)
Pogoda na Wyspach początkowo zapowiadała się typowo angielska, wyposażyłam się więc w kurtkę, szal i czapkę, na wypadek deszczu. Na szczęście serwisy pogodowe znów się pomyliły i deszczu nie było. Mało tego, wyszło piękne słońce i dzień w Londynie był naprawdę udany. Zaczęło się od szybkich zakupów. W końcu znalazłam coś, co chodziło już za mną od dawna.
... a potem kawa w doborowym towarzystwie!
Obiecuję, że następnym razem w Londynie wybiorę się na odświeżenie wiedzy o zabytkach i atrakcjach turystycznych, bo ostatni raz je widziałam w kwietniu 2008. Trzeba zobaczyć, czy Big Ben jeszcze stoi.
Dzień niestety szybko się kończył i trzeba było wracać. Lot powrotny był znów zapracowany, tym razem biegałam po kabinie w swojej strefie, ale jedna rzecz sprawiła, że wszelkie trudy i smutki zniknęły w oka mgnieniu. Jeden z pasażerów przyniósł mi chusteczkę z napisanym na niej tekstem wychwalającym obsługę w naszych liniach lotniczych, "Exceptional service, the best cabin crew EVER!" Oczywiście od razu mu podsunęłam nasz oficjalny formularz, dzięki czemu kolejny zachwalający komentarz wpadł na nasze konto.
Po powrocie czekały mnie dwa dni odpoczynku, jeden SBY i 3 kolejne dni wolne. Wracam, wczytuję kartę na koniec pracy i co widzę? Kair zamiast SBY! No niech ich coś ugryzie! Uparli się na mnie z tym Kairem w tym miesiącu! Wróciłam do domu o 8 rano i oczywiście wymęczona po locie poszłam spać. Obudziłam się po 12 godzinach, świeża i wypoczęta, ale dzień się skończył i co tu robić? Sprawdziłam grafiki dziewczyn - wszystkie latają, więc nikogo nie wyciągnę. Na szczęście znaleźli się inni znajomi, chętni na wodę z cytryna i herbatę marokańską (bo przecież nie piwo, niestety).
Następnego dnia, kiedy chciałam wydrukować sobie zmieniony grafik, widzę kolejne zmiany. Byłam przekonana, że znowu coś mi z tym Kairem mieszają, ale tym razem się myliłam. Znalazłam w swoim grafiku tajemniczy skrót INT. Okazuje się, że to "interview" - rozmowa w ambasadzie USA w sprawie wizy, ostatni krok do otrzymania tego dokumentu i rozpoczęcia lotów do Stanów! Czas najwyższy, może dzięki temu w sierpniu uda mi się i Statuę Wolności zobaczyć ;)
Po powrocie czekały mnie dwa dni odpoczynku, jeden SBY i 3 kolejne dni wolne. Wracam, wczytuję kartę na koniec pracy i co widzę? Kair zamiast SBY! No niech ich coś ugryzie! Uparli się na mnie z tym Kairem w tym miesiącu! Wróciłam do domu o 8 rano i oczywiście wymęczona po locie poszłam spać. Obudziłam się po 12 godzinach, świeża i wypoczęta, ale dzień się skończył i co tu robić? Sprawdziłam grafiki dziewczyn - wszystkie latają, więc nikogo nie wyciągnę. Na szczęście znaleźli się inni znajomi, chętni na wodę z cytryna i herbatę marokańską (bo przecież nie piwo, niestety).
Następnego dnia, kiedy chciałam wydrukować sobie zmieniony grafik, widzę kolejne zmiany. Byłam przekonana, że znowu coś mi z tym Kairem mieszają, ale tym razem się myliłam. Znalazłam w swoim grafiku tajemniczy skrót INT. Okazuje się, że to "interview" - rozmowa w ambasadzie USA w sprawie wizy, ostatni krok do otrzymania tego dokumentu i rozpoczęcia lotów do Stanów! Czas najwyższy, może dzięki temu w sierpniu uda mi się i Statuę Wolności zobaczyć ;)
Londyn, Anglia 23-24.06.2012 |
No to czekamy na to USA:)
OdpowiedzUsuńPokazywanie CZERWONYCH szpilek samych, bez właścicielki, powinno być zakazane!
OdpowiedzUsuń